Wielkimi krokami zbliża się premiera Kosy, czyli ballady kryminalnej o Nowej Hucie, eksperymentalnej powieści sensacyjnej osadzonej w realiach Nowej Huty – robotniczej dzielnicy Krakowa – lat ‘70 . Z autorką – Hanną Sokołowską rozmawiamy o kryminałach, PRL-u, zbrodniach, szantażach, donosach i sentymentach.
Kosa nie jest Pani debiutem, jest to jednak nowa dla Pani forma literacka. Dotychczas wydała Pani scenariusze krótkich form scenicznych. Czy prace nad tak obszerną formą różniły się, poza skalą, od dotychczasowego pisania?
W scenariuszach najważniejszą rolę odgrywał sam pomysł. Praca nad Kosą była o wiele bardziej złożonym przedsięwzięciem. Najpierw bardzo długo zbierałam materiały, przypominałam sobie dawne historie, szperałam w starych albumach. Chciałam uchwycić tamtą atmosferę i nie zrobić żadnych błędów, jeżeli chodzi o podłoże historyczne książki. Ceny, moda, język moich bohaterów musiały być dokładnie takie jak wtedy, w latach siedemdziesiątych.
W Kosie rezygnuje Pani z klasycznej formy narracji, pomija „wszechobecnego i wszechwiedzącego” narratora. Skąd pomysł na taką formę? Czy rezygnacja z klasycznej narracji wynika z wcześniejszej praktyki pisarskiej (bliższej dramatowi)?
Chyba chciałam znaleźć formę, która kojarzy się z tymi czasami. Mam na myśli takie rzeczy jak donosy, rekomendacje partyjne, podania, listy z pogróżkami. Bardzo chciałam ich użyć, a to był dobry sposób. Niezwykle podobał mi się na przykład popularny wówczas anons prasowy: „Powracającemu z zagranicy sprzedam...”. Wiadomo, że szukano nabywcy dysponującego dolarami, ale nie można było tego otwarcie napisać. Handel obcą walutą był zabroniony.
Bohaterowie Kosy to bardzo wyraziste postacie. Która z nich jest Pani najbliższa?
To zależy z jakiego punktu widzenia. Marianna jest główną bohaterką, trochę przypomina mnie z tamtych lat, ale chyba najbardziej lubię Belcię. Jest pogodna, trochę kontrowersyjna i śmieszna – mam jednak nadzieję, że w sympatyczny sposób.
Jak zrodził się plan napisania Kosy? Czy najpierw był to konkretny plan napisania powieści, do której następnie stworzyła Pani elementy świata przedstawionego, czy odwrotnie – miała Pani historię, dla której ramy dotychczasowej twórczości były niewystarczające?
Najpierw miałam potrzebę napisania książki o Nowej Hucie, jednak nie od razu zdecydowałam się na kryminał. Ale potem pomyślałam: „No dobra, nie wszyscy lubią wspominki i stare anegdoty. Może trzeba kogoś zaszantażować, zabić, a potem coś ukraść i złożyć donos?”. No i po tej konkluzji napisałam pierwszy szkielet historii.
Nowa Huta z Kosy to Pani Nowa Huta? Jakie miejsca są Pani szczególnie bliskie?
Plac Centralny i Aleja Róż, zdecydowanie. Przechodziłam tamtędy kilka razy dziennie. Tam umawiałam się z chłopakami na wypad do Krakowa, tam kupowałam książki w obecnej Skarbnicy, tam rozmawiałam przez telefon z budki telefonicznej. I jeszcze łąki. Byłam w końcu właścicielką dużego psa! Na romantyczne spacery łąki nadawały się idealnie.
Czy książka powstała z nostalgii za latami PRL-u? Wspomniała Pani we wcześniejszej rozmowie, że dekadę lat 70. wspomina Pani najlepiej. Dlaczego?
Nie tęsknię za PRL-em. Nie sądzę, żeby w tym systemie można było znaleźć choćby jeden istotny pozytyw. Byłam młoda, to było wspaniałe. Miałam mnóstwo świetnych przyjaciół, wiele z tych przyjaźni przetrwało do dziś. To chętnie wspominam. Dzisiaj jest pod każdym względem nieporównywalnie lepiej, nie ma nawet dwóch zdań.
Kosa to świetny kryminał - doskonale wzrasta w nim napięcie, zagadka jest niełatwa, czytelnik ma przed sobą wyzwanie, by ją rozwikłać, jednocześnie – bardzo dobrze się go czyta. Czy powieść sensacyjna to forma, w której się Pani odnalazła? Czy tego także możemy oczekiwać w kolejnych książkach?
Myślę, że tak. Ale równocześnie myślę ambitnie, że chcę żeby moje kryminały nie były takie typowe, wolę żeby stały gdzieś na pograniczu gatunku. W sąsiedztwie z powieścią obyczajową. I żeby miały jeszcze lekko przymrużone oko, tak to jakoś czuję.
Czy na co dzień czyta Pani kryminały? Jak ocenia Pani kondycję takiej literatury?
Czytam kryminały – głównie Agatę Christie. Lubię też dobre filmy tego gatunku, jak na przykład duński The Killing. Nie sądzę, żeby jakiemukolwiek gatunkowi można było tak z automatu postawić negatywną lub pozytywną ocenę. Można napisać świetny romans i spłodzić beznadziejnego pseudopsychologicznego gniota. Wszystko jest kwestią pióra i wyobraźni.